Wołanie z Połonin. Opowieści bieszczadzkich goprowców
„… Początek lat 90′ ubiegłego wieku, połowa sierpnia, godziny przedpołudniowe. Z Wołosatego do Ustrzyk Górnych przez Tarnicę, Szeroki Wierch, wyruszają młodzi ludzie. Dołącza do nich 22-letni student – Piotr. Po byle jakim śniadaniu, może piwie, bez plecaka z odzieżą i jedzeniem – wycieczka wydaje się być dla niego dłuższym spacerem… Tak było do Tarnicy. Na Szerokim Wierchu doszło do gwałtownego załamania pogody, przechodzi burza gradowa z silnymi porywami wiatru, a po niej znaczny spadek temperatury. Piotr słabnie z każdym krokiem. Do przejścia pozostaje młodym ludziom odcinek połoniny Szerokiego Wierchu i potem już tylko zejście lasem do Ustrzyk G. Jednak towarzysze wędrówki nie są w stanie nic poradzić na pogłębiającą się apatię kolegi będącą wynikiem wychłodzenia organizmu. W pewnym momencie Piotr traci przytomność…
Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji młodzi ludzie podjęli bardzo rozsądne działania: dwójka z nich postanawia dotrzeć z informacją o zdarzeniu do dyżurki GOPR w Ustrzykach G., pozostali zaś na pałatce próbują ściągnąć kolegę jak najniżej – jak najbliżej oczekiwanej pomocy.
Była g. 20.00 gdy na dyżurkę dotarła dwójka młodych ludzi. Wymagają opieki. Są wycieńczeni, przemarznięci, mokrzy, obłoceni. Przekazują jednak to, co było w tym momencie najważniejsze – w górach umiera człowiek!
Decyzje zapadają błyskawicznie. Z Lutowisk i Wetliny wezwane zostają posiłki. Ja zaś wyruszam na pomoc w góry wraz z bardzo doświadczonym kolegą ratownikiem. Dojeżdżamy samochodem do Terebowca, dalej, ze sprzętem na plecach, ruszamy czerwonym szlakiem. Po godzinie docieramy do wiaty, gdzie przy zapalonym ognisku siedzą ludzie. W mroku nie dostrzegamy, że obok ktoś leży… Tu dotransportowano Piotra. Nasza pomoc przyszła za późno. Nie żył…
Głęboka zaduma i próba zrozumienia tego zdarzenia: młody, wysportowany człowiek w środku lata ginie z wychłodzenia w Bieszczadach – długo nie dawała mi spokoju.
A odpowiedź wydaje się prosta: otóż nie ma reguł w górach, nie ma też łatwych gór.”
/z książki „Wołanie z połonin – Opowieści bieszczadzkich goprowców”, fragment pisany przez Grzegorza Chudzika, naczelnika bieszczadzkiej grupy GOPR/
Jest to też odpowiedź na pytanie: po co GOPR w Bieszczadach, przecież to takie łatwe góry.
Nie są łatwe, bo takie góry nie istnieją. Góry, to zawsze niespodzianka i za każdym wyjściem, nawet na ten sam szlak, góry są inne, nigdy takie same, nigdy… A niewiele trzeba, by takich sytuacji było jak najmniej. Plecak, co najmniej 1,5 l wody, ubrania od deszczu, dobre buty, kawałek czekolady, latarka, nóż i zapałki. Tylko tyle…
Łażąc teraz z Frankiem (goprowcem) i słuchając jego opowieści o akcjach ratunkowych, wiem, jak niewiele trzeba i widzę nieprzygotowanych, nieodpowiedzialnych ludzi. Ostatnio na Przełęcz Bukowską wychodzili tacy z dzieckiem, bez plecaka, z małą półlitrową wodą w ręce, aż zgroza ogarnia…
Niewiele trzeba, niewiele…
Iza
„Wołanie z Połonin. Opowieści bieszczadzkich goprowców”
red. Edward Marszałek
Wydawnictwo: Ruthenus
PS: dzięki Iza za zwrócenie uwagi na tę książkę i przytoczenie jej fragmentu. Niech ten tekst uzmysłowi wszystkim, że góry, to góry. Sytuacje pogodowe zmieniają się tam diametralnie. Ktoś obejrzy pogodę w TV, widzi słońce na cały dzień, no to idziemy na spacerek. W górach jakże to jest złudne. Szczególnie w Bieszczadach, gdzie nijak ma się pogoda ogólnokrajowa do rzeczywistości na tym terenie.
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=%2F20120920%2FBIESZCZADY%2F120929932
Długo nie trzeba było czekać. Różni nieobliczalni chodzą po górach.